17 paź
2021

URLOP TRASĄ R10 – CZYLI NA ROWERZE NAD BAŁTYKIEM

W tym roku urlop rozpoczęliśmy zdecydowanie poza sezonem. Chcieliśmy spędzić go aktywnie. Po głowach chodziła nam także wyprawa na rowerach czy wakacje nad polskim morzem. Czy da się połączyć te wszystkie pomysły? Nam się udało. Na początku października 2021 roku ze swoimi rowerami wsiedliśmy w pociąg i wyruszyliśmy kultową trasą Eurovelo R10 Velo Baltica. Poniżej relacja z naszej wyprawy wzdłuż polskiego wybrzeża. Dla nas to podsumowanie tygodniowego wypadu. Dla wielu osób, które planują wyruszyć w taką wyprawę, może być to także przydatna garść informacji i inspiracji.

Na cały wypad przewidzieliśmy równy tydzień. Pierwsze dni zaplanowaliśmy spokojniejsze, z mniejszym kilometrażem do pokonania, tak by się stopniowo rozkręcać. Biorąc pod uwagę, że przed wyjazdem nie jeździliśmy dużo na rowerach był to bardzo dobry pomysł. 


Spis treści

Dojazdy     Noclegi     Jedzenie     Atrakcje    Trasa i rower     Dzień po dniu



Dojazdy

W drogę wyruszyliśmy w czwartek 30 września. W pociąg wsiedliśmy o godz. 4:50 na Dworcu Głównym w Krakowie i po godz. 14:00 byliśmy w Szczecinie. PKP jak zwykle nie zawiodło. Tzn. jak zwykle  pociąg był opóźniony jednak na szczęście jedynie niewiele ponad pół godziny.

Co do samej podróży to przebiegła bardzo komfortowo. Nie mieliśmy problemów z umieszczeniem rowerów na specjalnie przeznaczonych do tego wieszakach. W pociągu było także stosunkowo pusto, spokojnie i daliśmy radę trochę pospać. Powrót wyglądał już duuużo gorzej, ale o tym więcej już pod koniec wpisu. Za przejazd pociągiem zapłaciliśmy za 2 osoby w pierwszą stronę 158,2 zł oraz 169 zł za bilety powrotne (w tym za każdym razem 18,2 zł za przewóz dwóch rowerów). Przepłynięcie promem w Świnoujściu jest bezpłatne. Przejazd pociągiem ze Szczecina do Świnoujścia kosztowało nas 50 zł, a z Helu do Gdyni ok. 40 zł. Po za tym całą trasę i wszystkie zwiedzanie miast i miasteczek pokonaliśmy na własnych rowerach. 

Wskazówka: warto kupować bilety na pociąg wcześniej przed wyjazdem. W Intercity daje to 10-30% oszczędności. 


Noclegi

Wyruszając w trasę mieliśmy zarezerwowany jedynie pierwszy nocleg w Szczecinie. Pozostałe miejsca do nocowania planowaliśmy szukać już nad Bałtykiem. Tak, by nie być związanym sztywnym harmonogramem np. w razie gdybyśmy nie mieli siły gdzieś dojechać. Był to bardzo dobry pomysł. Nie mieliśmy żadnego problemu ze znalezieniem noclegów. Wyszukiwaliśmy interesujące nas miejsca w Internecie i zawsze dzwoniliśmy w okolicach południa z zapytaniem o kwaterę wieczorem. Znajdowaliśmy ją za pierwszym telefonem. Ceny noclegów wahały się pomiędzy 90, a 120 zł za noc za 2 osoby.
 
Polecenia: zdecydowanie ponad wszystkie noclegi wybił się ten w Ustce tj. Pokoje gościnne ANIS (ul. Czerwonych Kosynierów 27). To piękne miejsce położone w samych centrum miasta z nowoczesnym wyposażeniem. Do użytku gości duży aneks kuchenny. Przy tym cena jedna z niższych, bo 100 zł za 2 osoby (po sezonie). Zdecydowanie polecamy. 

Wskazówka: ceny noclegów podawane w internecie często nie zawierają opłaty uzdrowiskowej i opłat za parkingi. Przykładowo w Dziwnowie, pomimo, że przed hotelem było mnóstwo wolnych miejsc parkingowych, z automatu chciano nas skasować 20 zł za parkowanie samochodu. Ależ było zdziwienie gospodarza, że jednak nie skorzystamy, bo jesteśmy na rowerach. 


Jedzenie 

Poza sezonem niemal całkiem opustoszało wiele nadmorskich miejscowości. Zostało otwarte tylko po kilka knajpek – ogólnie nigdzie nie mieliśmy problemu, żeby znaleźć ciekawą restaurację,  jednak czasami trzeba było dobrze poszukać. Udało się także natrafić pewne perełki, o których mowa poniżej.

Polecenia: gorąco polecamy śniadanie w Świnoujściu w Czuć Miętą (Promenada 20), a szczególnie rewelacyjny gofr z jajkiem, który już bez żadnych dodatków jest przepyszny. Będąc w Szczecinie warto zahaczyć o kultowy Pasztecik (Wyszyńskiego 10) czyli smażone ciasto drożdżowe nadziewane mięsem lub serem, podawane z pysznym barszczem do popicia. Na obiad polecamy Restaurację „Łóżko” w Jastarni (Bernarda Sychty 95). Na deser polecamy Cafe Pomerania w Darłowie (Władysława IV 20). A jako najbardziej klimatyczne miejsce na wieczór z pewnością wskazujemy grzaniec przy oglądaniu filmu w Kinie Delfin w Ustce (Marynarki Polskiej 82).

Wskazówki: zamawiając rybę trzeba wziąć poprawkę na to, że możemy otrzymać dużą, a co za tym idzie całkiem drogi obiad. W naszym wypadku smażony Sandacz i Miruna w Restauracji Rafa (Międzyzdroje, Bohaterów Warszawy 18a/13) kosztowały ponad 130 zł.


Atrakcje

Wybierając się w październiku nad polskie wybrzeże trzeba uwzględnić, że niestety niektóre latarnie morskie są już o tej porze roku zamknięte. Przykładowo nie udało nam się zwiedzić latarni Stilo czy Rozewie.

Trasa i rower

Cała droga była bardzo zróżnicowana. Był asfalt, kostka brukowa, piasek, kocie łby. Tym bardziej uniwersalny rower trekkingowy tym lepiej. Kolarzówką na R10 na pewno bym się nie pchał. Osobiście miałem zbyt cienkie opony i dlatego zmuszony byłem je całkiem wymienić w trakcie wyprawy. Ot taką pamiątkę mam z Kołobrzegu. Na tydzień w zupełności wystarczały nam po dwie sakwy na rower z najważniejszym ekwipunkiem. Dużym ułatwieniem było to, że spaliśmy na kwaterach i nie musieliśmy wozić namiotu. 
Cała trasa z miejscami noclegów (zaznaczone na zielono) oraz wskazówkami co do warunków na trasie jest dostępna na mapce powyżej.


 

Dzień po dniu

Dzień 1. Kraków -> Szczecin – łącznie ok. 20km

Pierwszego dnia zaplanowaliśmy spokojne zwiedzanie Szczecina. Przejeżdżając przez miasto na rowerach zwiedziliśmy kolejno: Zamek Książąt Pomorskich, bramę portową i królewską, filharmonię im. Mieczysława Karłowicza, Wały Chrobrego oraz Jasne Błonia im. Jana Pawła II z parkiem Kasprowicza z jeziorem Rusałka oraz pomnikiem Czynu Polaków (pomnik trzech orłów). 

 


Dzień 2. Szczecin –> Świnoujście -> Dziwnówek – łącznie ok. 64 km

Rano z dworca głównego w Szczecinie przejechaliśmy pociągiem do Świnoujścia. Na miejscu promem przeprawiliśmy się na wyspę Uznam, gdzie jest centrum Świnoujścia, a tam zjedliśmy drugie śniadanie (możemy śmiało polecić knajpkę „Czuć Miętą”). Po nim udaliśmy się na polsko-niemiecką granicę. Potem z powrotem na prom i dalej w trasę szlakiem R10. Po drodze obiad w Międzyzdrojach – czas na pierwszą rybkę. Do tego momentu ścieżka rowerowa była rewelacyjna. Później wjechaliśmy na teren Wolińskiego Parku Narodowego i zaczęło się jechać zdecydowanie gorzej. Tzn. trasa była dobrze oznaczona, ale teren miejscami był bardziej wymagający. Wymagający na tyle, że po jego przejechaniu, w przysiółku Łojszyno, wystrzeliła mi dętka. Po szybkim serwisowaniu ruszyliśmy dalej. Dzień skończyliśmy noclegiem w Dziwnowie.


Dzień 3. Dziwnów -> Gąski – łącznie 97,3 km

Przejażdżka przez Woliński PN uświadomiła mi, że sensownie będzie zmienić opony w moim rowerze. Dlatego postanowiliśmy poszukać jakiegoś sklepu rowerowego. Jako, że najbliższy był w Kołobrzegu i miał być otwarty do godz. 14 to trzeba było się sprężać. Po zakupie nowych opon i zapasowych dętek zatrzymaliśmy się na obiad i rozpoczęliśmy kolejne serwisowanie. Dokładnie nad brzegiem pięknie rozświetlonej rzeki Parsęty. Po tym ruszyliśmy dalej w drogę zatrzymując się jeszcze w Ustroniu Morskim na kawie. Dzień skończyliśmy na noclegu w Gąskach. 


Dzień 4. Gąski -> Ustka – łącznie 101,7 km

Niedziela dniem odpoczynku? Dla nas wręcz przeciwnie. Ruszyliśmy wcześnie tak, by jeszcze przed godz. 17 być w Ustce. Udało się. Jednak od początku. Objechaliśmy jezioro Jamno, po drodze minęliśmy Chłopy (zatrzymaliśmy się przy 16 południku), zatrzymaliśmy się w „stolicy polskiego melanżu” czyli w Mielnie. Następnie odbiliśmy od morza w kierunku Dąbek i Darłowa (dobra ścieżka rowerowa). W Darłowie nieco już zaczęło brakować oznaczonej ścieżki. Za Darłowem betonowe płyty, piasek aż do plaży Wicie. Potem ścieżka wzdłuż drogi aż do Jarosławca. Potem odbicie wzdłuż jeziora Wicko i przejazd drogami asfaltowymi aż do Ustki. Tam czekał na nas upragniony nocleg. Szybkie odświeżenie, posiłek i poszliśmy na mszę. A potem punkt programu, który wynagrodził trudy całego dnia. Mianowicie skoczyliśmy na seans No Time to Die, czyli nowego Jamesa Bonda, w kinie w Ustce. Co do filmu to dla mnie to dobre pożegnanie Davida Craiga w roli agenta 007. Jednak podczas oglądania najbardziej urzekło mnie to, że w tym kinie można było podczas seansu sączyć dobrego grzańca. Rewelacja. 


Dzień 5. Ustka -> Łeba – łącznie 80,7 km

Dzień zaczęliśmy od zahaczenia o promenadę w Ustce. Następnie przez las dojechaliśmy do Wytowna, potem piaski, drogi przez pola i znowu piaski. Aż do obiadu w Rowach. Następnie nieco odbiliśmy od szlaku i przejechaliśmy od północy jezioro Gardno (przyjemna ścieżka rowerowa). Dalej odbicie za Smołdzinem w drogę asfaltową (tak by ominąć błota Kluka). Przejazd przez las z Wierzchocina (kiepski przejazd przez pola, kocie łby) . Najgorsza była dla mnie miejscowość o mylącej nazwie Równo. Otóż na pewno nie było tam równo. Chyba, że równo nierówno, bo droga po całości wyścielona była trudnymi do przejazdu po nich kamieniami. Dalej z Główczyc asfaltem aż do Izbicy. Dalej przez las za miejscowością Gać mnóstwo trudnego do przejazdu piasku. Przed samą Łebą duże nierówności i wąskie ścieżki. 


Dzień 6. Łeba -> Jastarnia – łącznie 101,8 km

Z Łeby wyruszyliśmy w kierunku latarni morskiej w Stilo. Fragment dość wymagający pod górę. Natomiast już za latarnią już rewelacyjna, szutrowa ścieżka rowerowa w kierunku Lubiatowa. Dalej przyjemna trasa przez las aż do Dębek. Do Karwieńskiego Błota Drugiego (jak to brzmi 😀 ) trzymaliśmy się szlaku, a następnie odbiliśmy na Jastrzębią Górę i Władysławowo. Dalej na półwysep helski i nocleg w Jastarni.


Dzień 7. Jastarnia -> Gdańsk -> Kraków – łącznie ok. 50 km

Ostatni dzień zakończyliśmy wizytą na Helu. Odwiedziliśmy fokarium i cypel helski. Z Helu pociągiem przejechaliśmy aż do Gdyni. Dalej już trasą R10 przez Sopot aż do Gdańska. Po krótkim zwiedzaniu Gdańska ok. godz. 20.00 wsiedliśmy w powrotny pociąg do Krakowa. Niestety podróż nie przebiegła już tak przyjemnie, jak w pierwszą stronę. Pociąg był wypełniony po brzegi i pełen osób rozentuzjazmowanych i delikatnie mówiąc nie zachowujących się właściwie osób. Głównie wracających z imprez.

Cały wyjazd oceniamy jako ogromnie udany. Łącznie pokonaliśmy ok. 530 kilometrów. Połączyliśmy aktywność fizyczną ze zwiedzaniem i poznawaniem polskiego Morza Bałtyckiego. Nabraliśmy także apetytu na więcej.